music

niedziela, 15 maja 2016

Nigdy cię nie zawiodę

                                             Rozdział 2
            Nic nie mówiąc, złapał mnie za rękę i wyszedł ze mną na dwór.
            -Tom, gdzie idziemy?
            -Gdzieś, gdzie na chwilę będziesz mógł zapomnieć o swoim złamanym sercu.
            -Tom, nie rozśmieszaj mnie. Tak szybko nie zapomnę o tej krzywdzie.
            -W sumie racja, ale może na chwilę odreagujesz.
            -Niby jak?  Już nic mi nie pomoże, nic ani nikt. Już na zawsze będzie tak.
            -Nieprawda.
            -Prawda! -krzyknąłem. -Nic już nie będzie takie jak dawniej, rozumiesz? Już do końca będę o tym pamiętał, już na zawsze blizna w moim sercu pozostanie, rana też.
             -Wiem, ale ktoś może zaszyć tą ranę.
             -Nie! Nikt nie ma prawa już do mojego serca zaglądać! Już nikt! Nikogo już tam nie wpuszczę! Bo znowu zostanę wykorzystany.
Po policzku spłynęła mi łza, już nawet nie miałem siły, aby ją wytrzeć. Cierpiałem, ciągle tak samo, nadal to wszystko bolało. Wspomnienia wracały. Chciałem o tym wszystkim zapomnieć raz na zawsze.
             -Już, uspokój się, Bill. Wszystko będzie dobrze -przytulił mnie. -Wszystko będzie dobrze.
Już nie miałem nawet siły powtórzyć, że nic nie będzie dobrze, że już nigdy nic dobrego się nie przytrafi. Więc po  prostu się do niego przytuliłem.
             -A teraz chodź.
             -Powiesz mi wreszcie gdzie?
             -Wiesz, zawsze humor poprawiały ci zakupy...
             -Nie! -przerwałem mu. -Nie, nie teraz. Nie mam ochoty. Nie chcę tam iść.
             -Nawet nie pozwoliłeś mi dokończyć.
             -Przepraszam. Mów dalej.
             -Zawsze humor poprawiały ci zakupy, ale teraz wiem, że nie masz na to w ogóle ochoty, ani siły. Więc zabierz swojego psa i chodźmy wszyscy na długi spacer.
To był w sumie dobry pomysł. To mogłem zrobić. Spacer... Tego mi brakowało. Szybko wszedłem do domu, zabrałem Pumbę i wszyscy wspólnie wyszliśmy trochę ochłonąć. Szliśmy, ale sam nie wiedziałem gdzie. Jak zwykle skupić się nie mogłem. Po jakimś czasie skapnąłem się, że idziemy w miejsce, gdzie zawsze chodziliśmy z mamą, aby się uspokoić po różnych kłótniach, czy też przemyśleć wiele spraw. Szliśmy w kierunku naszego ulubionego jeziora. Strasznie lubiłem to miejsce. A chyba najbardziej spacerować po tej plaży i być sam na sam z własnymi myślami. Było tam cicho, spokojnie, słychać było tylko wodę, albo śpiew ptaków. Miejsce w sam raz na rozmowę z własnymi myślami. Nie odzywałem się podczas tego spaceru. Tom doskonale wiedział dlaczego. Wiedział, że jestem teraz ja i moje myśli, że chcę się tak uspokoić. Więc nie przeszkadzał mi w tym, a ja spokojnie myślałem.
              Wracając do domu złapał nas straszny deszcz. Uciekaliśmy przed nim strasznie, bo droga od tego jeziora do domu Toma nie była taka mała. Trochę trzeba było przejść. A w naszym wypadku przebiec.
Weszliśmy już do środka. Byliśmy strasznie mokrzy, więc się przebraliśmy.
             -Chcesz herbaty? -zaproponowałem mu.
             -Poproszę.
W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek w telefonie Toma.
             -To mama -powiedział. -Czekaj, dowiem się czego chce i wrócę -mówiąc to wyszedł w kuchni ruszając w stronę salonu. Gdy wrócił, herbata była już gotowa. Siedziałem przy stole, a on usiadł obok mnie.
             -Co chciała mama? -odezwałem się pierwszy.
             -Nic takiego. Jak to mama, spytać się co u nas, jak sobie radzimy.
             -I jak ja sobie radzę -przerwałem mu mówiąc po cichu, ale i tak mnie usłyszał.
             -To też.
             -I co powiedziałeś?
Przez chwilę nic nie mówił. Nie wiedział pewnie co.
             -Spytała się, czy może do nas przyjechać -zmienił temat.
             -I co, przyjedzie?
             -Nie masz chyba nic przeciwko, prawda?
             -Nie, niby czemu? Jeśli chce, może przyjechać.
             -Dokładnie to samo jej powiedziałem.
Uśmiechnąłem się smutno.
             -Powiedziała, że będzie jak najszybciej.
             -Z Gordonem?
             -Nie, Gordon ma jakieś ważne spotkanie czy coś. Przyjedzie sama.
             -Zrobić miejsce w lodówce?
             -Przydałoby się -zaśmiał się Tom.
Zrozumiał o co mi chodzi. Simone zawsze gdy do nas przyjeżdżała to dostawaliśmy od niej tyle jedzenia, że to się w głowie nie mieściło. A zawsze, gdy się pytaliśmy, czemu tyle jedzenia nam przywozi, odpowiadała ,,Przecież muszę dbać o brzuszki moich kochanych bliźniaków''. A my z niej zawsze się śmialiśmy.            Przyjechała dość szybko. Może minęły pół godziny, a ona już była w domu Toma. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi i natychmiast skierowaliśmy się w ich stronę.
             -Hej mamo -przywitał się pierwszy Tom.
             -Witaj, Tom.
             -Cześć.
             -Hej, Bill. Jak się czujesz?
             -A jak mam się czuć? Jest lepiej, ale nadal boli...
             -Nie martw się, synku. Jeszcze wszystko się ułoży.
             -Pewnie masz rację -skłamałem.
             -Wejdź do środka -zaprosił ją Tom.
             -Tutaj macie jedzenie -powiedziała kładąc wszystko na stole.
             -Mamo, nie trzeba było -zaśmiał się Tom.
             -Trzeba, trzeba.
             -Ale już nie jesteśmy małymi chłopczykami.
             -To co? Mi sprawia radość gotowanie dla was. Nie odbierajcie radości starej pani.
             -Nie jesteś stara.
             -Starzeje się z każdą sekundą, Tom.
             -Chcesz się czegoś napić? -odezwałem się po chwili.
             -Jak możesz to zrób mi herbatę?
             -Tą co zwykle?
             -Tak, poproszę.
             -To idźcie do salonu. Ja zaraz tam przyjdę.
I wyszli. Ja dołączyłem do nich potem.
             -I jak on się czuje? -spytała mama Toma.
             -Chce wmówić, że wszystko jest dobrze. Przynajmniej stara się to zrobić. Ale nie wychodzi mu to. Widać, że cierpi. I strasznie się męczy. Ma zwyczajnie złamane serce.
             -Jejku, biedny.
             -Mi też jest go żal, mamo. Nawet nie wiesz, jak mi  się przykro robi, gdy słyszę ten jego płacz w nocy, gdy widzę, że przestaje wierzyć, że coś już będzie dobrze, że traci zaufanie do ludzi. Chciałbym coś zrobić, ale nie mogę, nic nie pomaga.
             -Będzie z nim kiedyś dobrze?
             -Jeśli znajdzie kogoś odpowiedniego, jeśli komuś zaufa i otworzy przed nim serce to tak, będzie szczęśliwy.
             -Spotka kiedyś taką osobę?
             -Mamo, Bill by nie spotkał? Proszę cię. Ten twój romantyk zdolny jest zdobyć każdą dziewczynę na tej planecie. I w końcu, chciałby czy też nie i tak taką dziewczynę znajdzie.
             -Oby -westchnęła Simone.
             -Mamo, spokojnie... Ja w to wierzę i wiem, że za jakiś czas twój kochany synek będzie cieszył się wraz ze swoją nową dziewczyną.
             -Też w to wierzę, Tom. Ty już tak masz,  a więc jeszcze pora na niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz