music

sobota, 28 maja 2016

Nigdy cię nie zawiodę

Witajcie! Krótka informacja ode mnie. Wiem, że rozdział będzie taki trochę krótki, ale o to mi chodziło. Nie chciałam od razu wszystkiego zdradzać i potem skończyć opowiadania na 10 rozdziale. Mam świadomość, że ten i poprzedni rozdział były trochę krótkie, ale myślę, że gdy zacznę pisać następne, będą one dłuższe. Będę miała więcej czasu, może więcej weny i akcja zacznie się rozkręcać. Mam nadzieję, że wszystko jest zrozumiałe. No nic, więcej nic nie powiem. Zapraszam tylko do czytania.
                                                                                                                 Wiktoria 
                          Rozdział 3
       Wszedłem do pokoju. Nie słuchałem ich rozmowy, ale i tak wiedziałem, o czym rozmawiali. O mnie.
       -Możecie o mnie już nie gadać?- przerwałem im kładąc na stół herbatę mamy.
       -Bill, mama się martwi -odezwał się Tom broniąc przy tym mamę.
       -Niepotrzebnie. Jestem już dorosły i...
       -I nadal jesteś moim dzieckiem- przerwała mi mama. -Jesteś już dorosły, ale i tak masz problemy. Jak   każdy zresztą. A ja jestem twoją matką i zawsze będzie cię o ciebie martwić. Tak jak o Toma.
       -Nie musisz, sam sobie poradzę.
       -Właśnie nie. Chcemy ci to uświadomić z Tomem, że sam nic nie zrobisz. Musisz mieć wsparcie. I to wsparcie masz w nas, w rodzinie.
Sam nie wiedziałem co powiedzieć. Rodzina była dla mnie wszystkim. Ale powoli zastanawiałem się, czy oni naprawdę chcą być przy mnie, czy kiedyś mnie zostawią samego, czy też nie. Tego bałem się najbardziej. Samotności. Samotności ze strony ważnych dla mnie osób. Jedną osobę już straciłem, nie chciałem stracić więcej.
       -Na nas zawsze możesz polegać- dopowiedział Tom. -My tobie zawsze pomożemy, choćby nie wiem co się złego stało. Będziemy zawsze przy tobie.
       -Zawsze?
       -Zawsze- powiedziała Simone.
Miałem myśli, że to mogło się nie sprawdzić, że kiedyś i tak mnie zostawią, ale teraz jakoś wolałem, albo przynajmniej starałem się o tym nie myśleć. Teraz byli ze mną, teraz mnie wspierali, to było najważniejsze. Bardzo im za to dziękowałem.
        Jeszcze jakiś czas wszyscy rozmawialiśmy, ale potem temat jak zwykle zmienił się na mnie.
       -Bill, powiedz mi, co chcesz dalej zrobić?
       -To znaczy, bo nie rozumiem, mamo.
       -Czy masz jakieś plany na swoje dalsze życie. No wiesz, życie trwa nadal. Musisz się w końcu pozbierać.
       -Chcecie mnie wygonić z domu, tak?
       -Nie, Bill. Źle mnie zrozumiałeś.
       -Nie, zrozumiałem bardzo dobrze. Wiem, że chcecie, że staracie mi pomóc, dziękuję wam za to ogromnie, ale jeśli wam przeszkadzam, po prostu to powiedzcie. Ja się wyniosę.
       -Nie przeszkadzasz nam, Bill.
       -A mi się wydaje, że powoli tak, że powoli wam przeszkadzam. A zwłaszcza tobie, Tom. Bo mieszkam w twoim domu.
       -Nie przesadzaj, ty mi nigdy nie przeszkadzałeś.
Poczułem, że w oczach zbierają mi się łzy, gdybym tylko odpuścił, rozryczałbym się jak mała dziewczynka, której zabrali lizaka.
       -Przepraszam was, że tak się zachowuje. Ale zwyczajnie... Brakuje mi już na wszystko sił, to strasznie mnie zabolało co się stało, ciągle mi to siedzi w głowie. Przez to nie mogę spać, nie mogę normalnie myśleć, funkcjonować, boli mnie to, myśl o przeszłości mnie boli.
       -Billy... Nie smuć się. Jeszcze nic nie jest stracone. Masz nas, my ci pomożemy. W każdej chwili.
       -Dziękuję, mamo. Tobie Tom też.
       -Więc się nie smuć więcej.
       -To nie jest takie proste, Tom.
       -Wiem, ale można, da się. Ty przynajmniej dasz radę.
       -Skąd możesz wiedzieć?
       -Jesteś z rodziny Kaulitz, ty byś nie dał? Proszę cię... Jesteś naprawdę silnym facetem, nie taki ból psychiczny przechodziłeś. Jesteś wytrzymały, dasz radę.
       -Nie wiem.
       -Ale ja wiem.
       -I ja też- dopowiedziała mama.
       -Dziękuję wam, za wszystko. Ale teraz muszę wyjść.
       -Gdzie idziesz?
       -Nie wiem, Tom. Idę się przejść.
       -Jest już ciemno.
       -Przecież się nie zgubię. Chcę się tylko przejść. Wrócę.
        I wyszedłem na zewnątrz. Musiałem wyjść, się przewietrzyć. Nie umiałem usiedzieć w jednym miejscu. W tej chwili myśli zawładnęły moim ciałem. Wspomnienia wracały każdego dnia, każdej godziny, nie da się o nich zapomnieć. Wiedziałem, że nigdy o nich nie zapomnę, że nigdy nie zapomnę o tym bólu. A szkoda, chciałbym, aby znikł, abym nigdy o nim nie pamiętał. Niestety to nie było możliwe. Chciałem już niczego nie czuć, chciałem zwyczajnie zniknąć. Co by się złego stało? Nic... Nikt by nie płakał, ja nie czułbym już żadnego bólu. Chociaż jakaś mała cząstka mnie mówiła, abym tak nie myślał, bo tak naprawdę są osoby, które by strasznie cierpiały, gdyby mnie już nie było. Na przykład taka mama, Gordon, czy też Tom. Musiałem dla nich teraz żyć, nie mogłem ich zawieść, a jeśli wytrzymam, to kiedyś czeka mnie nagroda. Tylko musiałem poczekać. Nie wiem co, ani kto do mnie to mówił. Czułem to po prostu w sercu, jakoś to mnie trzymało. Ledwo, ale trzymało. Musiałem być silny, chociaż to nie było łatwa zadanie. Miałem zranione serce, zostałem zdradzony, ale musiałem walczyć, życie trwa nadal. Zakończyłem pewien rozdział, muszę zacząć pisać następny. Życie to jak pisanie scenariusza niezmazywalnym długopisem. Nie da się zmazać, tego co napisałeś. Da się jedynie poprawić błędy w następnej scenie. Albo znowu wszystko zniszczyć.
        Było już ciemno i dość zimno. Czułem to, ale nie przeszkadzała mi pogoda. Miałem gdzieś swoje zdrowie, że mogę zachorować, nie przejmowałem się tym zbytnio. Chodziłem po drodze zastanawiając się nad moim życiem, co dalej mam zrobić. Wiedziałem jedno, że nie mogłem się poddać. Było mi ciężko, cierpiałem strasznie, ale wiedziałem, że nie mogę nikogo zawieść. Że będę z nimi, choćby było ze mną bardzo, bardzo źle. Nie odejdę z tego świata. Życie chciało, abym się poddał, ale nie wiedziało z kim zadarło. Ja się nie poddam. Świat się ze mną jeszcze pomęczy.
       W tej chwili usłyszałem dziwny hałas. Jakiś dźwięk silnika zbliżający się w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem samochód, który jechał prosto na mnie. Nie mógł się zatrzymać i uderzył we mnie. A potem ciemność...

niedziela, 15 maja 2016

Nigdy cię nie zawiodę

                                             Rozdział 2
            Nic nie mówiąc, złapał mnie za rękę i wyszedł ze mną na dwór.
            -Tom, gdzie idziemy?
            -Gdzieś, gdzie na chwilę będziesz mógł zapomnieć o swoim złamanym sercu.
            -Tom, nie rozśmieszaj mnie. Tak szybko nie zapomnę o tej krzywdzie.
            -W sumie racja, ale może na chwilę odreagujesz.
            -Niby jak?  Już nic mi nie pomoże, nic ani nikt. Już na zawsze będzie tak.
            -Nieprawda.
            -Prawda! -krzyknąłem. -Nic już nie będzie takie jak dawniej, rozumiesz? Już do końca będę o tym pamiętał, już na zawsze blizna w moim sercu pozostanie, rana też.
             -Wiem, ale ktoś może zaszyć tą ranę.
             -Nie! Nikt nie ma prawa już do mojego serca zaglądać! Już nikt! Nikogo już tam nie wpuszczę! Bo znowu zostanę wykorzystany.
Po policzku spłynęła mi łza, już nawet nie miałem siły, aby ją wytrzeć. Cierpiałem, ciągle tak samo, nadal to wszystko bolało. Wspomnienia wracały. Chciałem o tym wszystkim zapomnieć raz na zawsze.
             -Już, uspokój się, Bill. Wszystko będzie dobrze -przytulił mnie. -Wszystko będzie dobrze.
Już nie miałem nawet siły powtórzyć, że nic nie będzie dobrze, że już nigdy nic dobrego się nie przytrafi. Więc po  prostu się do niego przytuliłem.
             -A teraz chodź.
             -Powiesz mi wreszcie gdzie?
             -Wiesz, zawsze humor poprawiały ci zakupy...
             -Nie! -przerwałem mu. -Nie, nie teraz. Nie mam ochoty. Nie chcę tam iść.
             -Nawet nie pozwoliłeś mi dokończyć.
             -Przepraszam. Mów dalej.
             -Zawsze humor poprawiały ci zakupy, ale teraz wiem, że nie masz na to w ogóle ochoty, ani siły. Więc zabierz swojego psa i chodźmy wszyscy na długi spacer.
To był w sumie dobry pomysł. To mogłem zrobić. Spacer... Tego mi brakowało. Szybko wszedłem do domu, zabrałem Pumbę i wszyscy wspólnie wyszliśmy trochę ochłonąć. Szliśmy, ale sam nie wiedziałem gdzie. Jak zwykle skupić się nie mogłem. Po jakimś czasie skapnąłem się, że idziemy w miejsce, gdzie zawsze chodziliśmy z mamą, aby się uspokoić po różnych kłótniach, czy też przemyśleć wiele spraw. Szliśmy w kierunku naszego ulubionego jeziora. Strasznie lubiłem to miejsce. A chyba najbardziej spacerować po tej plaży i być sam na sam z własnymi myślami. Było tam cicho, spokojnie, słychać było tylko wodę, albo śpiew ptaków. Miejsce w sam raz na rozmowę z własnymi myślami. Nie odzywałem się podczas tego spaceru. Tom doskonale wiedział dlaczego. Wiedział, że jestem teraz ja i moje myśli, że chcę się tak uspokoić. Więc nie przeszkadzał mi w tym, a ja spokojnie myślałem.
              Wracając do domu złapał nas straszny deszcz. Uciekaliśmy przed nim strasznie, bo droga od tego jeziora do domu Toma nie była taka mała. Trochę trzeba było przejść. A w naszym wypadku przebiec.
Weszliśmy już do środka. Byliśmy strasznie mokrzy, więc się przebraliśmy.
             -Chcesz herbaty? -zaproponowałem mu.
             -Poproszę.
W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek w telefonie Toma.
             -To mama -powiedział. -Czekaj, dowiem się czego chce i wrócę -mówiąc to wyszedł w kuchni ruszając w stronę salonu. Gdy wrócił, herbata była już gotowa. Siedziałem przy stole, a on usiadł obok mnie.
             -Co chciała mama? -odezwałem się pierwszy.
             -Nic takiego. Jak to mama, spytać się co u nas, jak sobie radzimy.
             -I jak ja sobie radzę -przerwałem mu mówiąc po cichu, ale i tak mnie usłyszał.
             -To też.
             -I co powiedziałeś?
Przez chwilę nic nie mówił. Nie wiedział pewnie co.
             -Spytała się, czy może do nas przyjechać -zmienił temat.
             -I co, przyjedzie?
             -Nie masz chyba nic przeciwko, prawda?
             -Nie, niby czemu? Jeśli chce, może przyjechać.
             -Dokładnie to samo jej powiedziałem.
Uśmiechnąłem się smutno.
             -Powiedziała, że będzie jak najszybciej.
             -Z Gordonem?
             -Nie, Gordon ma jakieś ważne spotkanie czy coś. Przyjedzie sama.
             -Zrobić miejsce w lodówce?
             -Przydałoby się -zaśmiał się Tom.
Zrozumiał o co mi chodzi. Simone zawsze gdy do nas przyjeżdżała to dostawaliśmy od niej tyle jedzenia, że to się w głowie nie mieściło. A zawsze, gdy się pytaliśmy, czemu tyle jedzenia nam przywozi, odpowiadała ,,Przecież muszę dbać o brzuszki moich kochanych bliźniaków''. A my z niej zawsze się śmialiśmy.            Przyjechała dość szybko. Może minęły pół godziny, a ona już była w domu Toma. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi i natychmiast skierowaliśmy się w ich stronę.
             -Hej mamo -przywitał się pierwszy Tom.
             -Witaj, Tom.
             -Cześć.
             -Hej, Bill. Jak się czujesz?
             -A jak mam się czuć? Jest lepiej, ale nadal boli...
             -Nie martw się, synku. Jeszcze wszystko się ułoży.
             -Pewnie masz rację -skłamałem.
             -Wejdź do środka -zaprosił ją Tom.
             -Tutaj macie jedzenie -powiedziała kładąc wszystko na stole.
             -Mamo, nie trzeba było -zaśmiał się Tom.
             -Trzeba, trzeba.
             -Ale już nie jesteśmy małymi chłopczykami.
             -To co? Mi sprawia radość gotowanie dla was. Nie odbierajcie radości starej pani.
             -Nie jesteś stara.
             -Starzeje się z każdą sekundą, Tom.
             -Chcesz się czegoś napić? -odezwałem się po chwili.
             -Jak możesz to zrób mi herbatę?
             -Tą co zwykle?
             -Tak, poproszę.
             -To idźcie do salonu. Ja zaraz tam przyjdę.
I wyszli. Ja dołączyłem do nich potem.
             -I jak on się czuje? -spytała mama Toma.
             -Chce wmówić, że wszystko jest dobrze. Przynajmniej stara się to zrobić. Ale nie wychodzi mu to. Widać, że cierpi. I strasznie się męczy. Ma zwyczajnie złamane serce.
             -Jejku, biedny.
             -Mi też jest go żal, mamo. Nawet nie wiesz, jak mi  się przykro robi, gdy słyszę ten jego płacz w nocy, gdy widzę, że przestaje wierzyć, że coś już będzie dobrze, że traci zaufanie do ludzi. Chciałbym coś zrobić, ale nie mogę, nic nie pomaga.
             -Będzie z nim kiedyś dobrze?
             -Jeśli znajdzie kogoś odpowiedniego, jeśli komuś zaufa i otworzy przed nim serce to tak, będzie szczęśliwy.
             -Spotka kiedyś taką osobę?
             -Mamo, Bill by nie spotkał? Proszę cię. Ten twój romantyk zdolny jest zdobyć każdą dziewczynę na tej planecie. I w końcu, chciałby czy też nie i tak taką dziewczynę znajdzie.
             -Oby -westchnęła Simone.
             -Mamo, spokojnie... Ja w to wierzę i wiem, że za jakiś czas twój kochany synek będzie cieszył się wraz ze swoją nową dziewczyną.
             -Też w to wierzę, Tom. Ty już tak masz,  a więc jeszcze pora na niego.