music

sobota, 11 czerwca 2016

Nigdy cię nie zawiodę

                              Rozdział 4
          Słyszałem jakieś dźwięki, ale nie wiedziałem co to było. Słyszałem jakieś szumy, nie dało się ocenić co to dokładnie było. Po jakimś czasie widziałem jakieś światło, światło które się przybliżało do do mnie. Następnie kolory, a potem powoli zacząłem widzieć konturę ludzkiej sylwetki. Z początku nie mogłem ocenić kto to był. Nie potrafiłem, widziałem tylko konturę. Następnie powoli słyszałem ludzkie odgłosy. Nie jeden, lecz kilka.
          -Bill? Bill, słyszysz mnie? -odezwał się te głos.
          -On żyje! -usłyszałem kolejny. Ale ten głos rozpoznałbym wszędzie. Nawet, gdybym umierał i usłyszał ten głos, od razu powiedziałbym kto jest przy mnie.
          -Tom? -powiedziałem praktycznie bez emocji.
          -Rozpoznajesz mnie, Bill?
          -Trudno byłoby cię nie rozpoznać.
          -Tom, idź zawołać lekarza!
Dopiero teraz zauważyłem, że obok Toma była nasza mama. Niby to było logiczne, jak był Tom to musiała być i mama, ale jakoś z początku nie umiałem powiedzieć czyj jest ten głos.
          -Mamo, to ty? -spytałem dla pewności.
          -Tak, to ja, synku -powiedziała głaszcząc mnie jednocześnie po głowie.
          -Co się stało, gdzie ja jestem?
          -W szpitalu.
          -Jak to?!
W tej chwili wszedł Tom z lekarzem.
          -Panie Kaulitz, obudził się pan wreszcie.
          -Na to wygląda.
          -Czy pamięta pan coś z poprzedniego wieczoru?
          -Ale czemu jestem w szpitalu?
          -Niech pan najpierw odpowie, czy coś pamięta.
          -Jezu, chyba mam prawo wiedzieć co się ze mną stało! Skoro chcę się dowidzieć co się stało, to chyba logiczne, że nie pamiętam!
          -Bill, spokojnie -uspokajał mnie Tom.
W sumie nie wiem co mnie tak wkurzyło. Zwykle taki nie byłem. Jak ktoś mnie o coś pytał to grzecznie odpowiadałem. Nie wiem co się wtedy ze mną stało.
          -Przepraszam doktorze. Zwykle nie jestem taki, nie wkurzam się tak.
          -Dobrze, nic się nie stało. Rozumiem, jesteś zmęczony, a to robi swoje.
         -A mogę już wiedzieć co się stało? Nic nie pamiętam.
         -Miałeś wypadek. I trafiłeś tutaj.
Spoglądnąłem na mamę. Widziałem, że po jej policzku spłynęła łza.
         -Ale jak to wypadek?
         -Byłeś na dworze, jechał jakiś samochód i ciebie potrącił. Policja już znalazła tego kierowcę. Jest w areszcie. Był on pod wpływem alkoholu.
         -Nie martw się Bill, sam dopilnuję, aby skończył za kratami -odezwał się Tom.
         -Tom, spokojnie, przecież żyję.
         -Ale mogłeś umrzeć!
         -Lecz tego nie zrobiłem.
         -Słuchaj, Bill, a co ty byś zrobił na moim miejscu, gdyby próbowali zabrać ci mnie? Swojego brata, bliźniaka, swoją drugą cześć, swojego drugiego ciebie. Co byś zrobił?
         -Prawdopodobnie to co ty -westchnąłem.
         -No właśnie...
Simone była smutna, martwiła się moim stanem zdrowia. Widziałem to. Ale coś ją trzymało na duchu. Cieszyła się z naszych ciepłych słów, że mówimy o sobie takie rzeczy, że jesteśmy dla siebie drugą częścią. Bo to była prawda. Wychowaliśmy się razem, bawiliśmy się razem, nawet myliśmy się razem, gdy byliśmy mali. Wszystko robiliśmy razem. To normalne, że teraz tak się do siebie odzywaliśmy.
         -I co z nim będzie doktorze? -spytała się zaniepokojona Simone.
         -No nie będziemy mogli go wypisać ze szpitala, jeszcze nie. Dopiero się wybudził, musi nabrać energii, my mamy obowiązek sprawdzić, czy jest z nim dobrze, będzie miał przeprowadzone różne badania i gdy będzie dobrze to zostanie wypisany.
         -A stało się coś ze mną strasznego?
         -Nie ma się czym przejmować. O dziwo nie. Masz wiele szczęścia. Twój organizm jest bardzo silny i wytrzymały. Nie masz nic poważniejszego, niż małe złamania w pewnych miejscach.
         -To znaczy, że mogę się wypisać, tak?
         -Żartujesz? Nie. Dla twojego dobra powinieneś zostać. Po pierwsze dopiero się wybudziłeś, jesteś jeszcze zmęczony, powinieneś zebrać w sobie siłę. I oczywiście masz małe złamania, czyli musisz poczekać, aż już twoje kości będą w normie.
         -Czyli ile jeszcze mam tutaj być?
         -Nie umiem ci powiedzieć. Na pewno nie tydzień.
         -To ile, dwa, trzy?
         -Możliwe, że nawet miesiąc.
         -Słucham? -zaniemówiłem. Miałem być w tym szpitalu cały miesiąc. Jakiś koszmar.
         -Bill, to dla twojego dobra.
         -Łatwo ci powiedzieć, mamo.
         -Ale przynajmniej będziesz zdrowy.
Westchnąłem.
         Siedziałem w tym szpitalu już miesiąc. Strasznie mi się to dłużyło. W szpitalu było nudno, nic nie miałem do roboty, no może na tyle spokojnie, aby być sam na sam z własnymi myślami. Przynajmniej na jakiś czas. Bo od czasu do czasu przychodziła pielęgniarka i sprawdzała jak się czuję. Miałem też robione przeróżne i dziwne badania, które niby miały pomóc w moim leczeniu, a moim zdaniem były zbędne. Oczywiście byłem odwiedzany przez różne osoby. Pojawił się Gordon, Gustav czy też Georg. Ale cały czas siedział ze mną Tom z mamą. Byli tym wszystkim zmęczeni, ale nadal ze mną siedzieli. W końcu doczekałem się dnia, w którym zostałem wypisany. Pakowałem ostatnie swoje rzeczy i razem z Tomem wyszliśmy ze szpitala. Mama wyszła pół godziny przed nami. Wysłaliśmy ją prosto do domu. A raczej Tom ją zawiózł. I tak długo tutaj siedziała, ze mną było już lepiej, nie powinna była się tak przemęczać. Więc niechętnie, ale odjechała do domu.
         Kończyłem pakowanie, aż nagle pojawił się Tom.
         -Pomóc ci? -spytał podchodząc do mnie.
         -Nie potrzeba, już kończę. Widzisz te ubrania na łóżku? Muszę je tylko spakować i będę już gotowy.
         -A jak się czujesz?
         -Już dobrze, Tom.
         -Bo wiesz, jeśli nadal się źle czujesz...
         -Nie chcę zostać w tym szpitalu -przerwałem mu. -Poza tym nie czuję się źle, jest już ze mną dobrze. Nawet lekarz to powiedział.
         -Skoro tak.
 Już skończyłem pakowanie. Pożegnałem się ze swoim pokojem i wyszliśmy. Dostaliśmy jeszcze wypis od pani recepcjonistki i mogliśmy już spokojnie wyruszać do naszego domu. A raczej do domu Toma. Jechaliśmy autem. W ogóle się nie odzywaliśmy. Byłem ciągle zamyślony. Gapiłem się jak głupi w szybę i myślałem. O czym? Do teraz nie wiem. O wszystkim i o niczym. O życiu.
         -Przeszkadza ci radio? -odezwał się pierwszy Tom.
         -Przecież wiesz, że muzyka mi nigdy nie przeszkadza.
         -Ale teraz masz taką minę, jakby ci przeszkadzała. Wolałem się upewnić.
         -Nie, to nie przez to.
         -To niby przez co innego?
         -Tak się zastanawiam, co będzie dalej.
         -To znaczy? -nie rozumiał za bardzo.
         -Co teraz będzie się działo, jak się teraz będę zachowywał, co życie jeszcze dla mnie przygotowało.
         -Boisz się?
         -A ty nie? Nigdy nie boisz się przyszłości?
         -Niby tak, ale wiem, że sobie poradzę.
         -Nie każdy ma taką dużą pewność siebie co ty.
         -Nie chodziło mi o pewność siebie.
         -To o co?
         -O ludzi. Mam w swoim otoczeniu ludzi, co zawsze mnie wspierają, pomagają, gdy tylko ich o to poproszę. Nieważne jak by było źle, zawsze mi pomogą. Są dla mnie wsparciem, kimś w rodzaju anioła stróża. Pomagają mi nie popełniać głupich błędów. Są dla mnie i przyjaciółmi i rodziną. I jeszcze kimś więcej, ale nie da się tego uczucia opisać.
Popatrzyłem się na niego. On za chwilę odwrócił głowę w moim kierunku i spojrzeliśmy sobie w oczy. Rozumiałem co chciał przez to powiedzieć. Ja byłem dla niego wsparciem. No w sumie nie tylko ja, było też wielu innych ludzi, ale to ja przede wszystkim mu pomagałem, byłem przy nim, gdy tego potrzebował, doradzałem mu, a on chciał mi pokazać, że dla mnie jest dokładnie taki sam, jaki ja jestem dla niego.
         -Rozumiesz już, Bill? Rozumiesz mnie?
         -Tak. Rozumiem. Już wiem. Będę taki sam, jaki ty dla mnie jesteś. Będę mówił o wszystkim,  i o swoich problemach, ale też o miłych zdarzeniach. Po prostu o wszystkim.
         -I to mi się podoba. Tak ma być. Nie ukrywaj tego w sobie, nie zamykaj się, Bill. Nie przede mną, ani przed nikim innym.
         -Dobrze.
         -Ale obiecujesz?
         -Obiecuję. Obiecuję, że się postaram. Ale nie mogę obiecać, że mi się to uda.
         -Dasz radę.
         -Skąd możesz to wiedzieć?
         -Bo wiem. Jesteś moim bratem, jesteś z rodziny Kaulitz, masz wielką pewność siebie, a przede wszystkim jesteś bardzo silny. Twój organizm jest bardzo silny, ale psychika również. Więc wiem, że sobie poradzisz. My ci pomożemy i na pewno ci się uda.
         -Wierzysz we mnie?
         -Ależ oczywiście! Wierzę, wierzę w ciebie i twoje możliwości.
Zrobiło mi się strasznie miło na sercu, czułem jakieś takie dziwne ciepło, które dawał mi Tom. Mój brat bliźniak. To był chyba najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek mogłem otrzymać od życia; mój brat, a w dodatku bliźniak, który był cząstką mnie, który rozumiał mnie bez słów, czytał mi w myślach. Strasznie dziękowałem życiu każdego dnia, że go miałem. I modliłem się, abym go nigdy nie stracił.
         Wreszcie już byliśmy na miejscu. Tom zaparkował i obaj wyszliśmy z samochodu. Wyciągnąłem swoje rzeczy i weszliśmy do domu.
         -Ktoś tu jest? -spytałem się Toma słysząc jakieś dźwięki dobijające się z kuchni.
         -Tak, spokojnie. To Emma. Wróciła kilka dni temu i robi dla nas obiad.
Emma to była dziewczyna Toma. Rozstał się ze swoją byłą jakieś dwa lata temu. Mówił, że coś nie wyszło, że to była tylko pomyłka, nie chciał tego kontynuować dalej. Od roku był z Emmą. Dla mnie była o wiele milsza od Rii. Bardziej ją lubiłem, wręcz od pierwszego naszego poznania wiedziałem, że Tom będzie z nią szczęśliwy i z nią ułoży sobie życie.
         -Cześć kochanie -przywitał się Tom z Emmą, gdy tylko weszliśmy do kuchni.
         -Cześć Tom -przywitała się z nim całując go. -Bill, jesteś wreszcie. Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam.
         -Nie trzeba było, jest już dobrze. Był ze mną Tom.
         -Wiem, przy nim można się czuć bezpiecznie -powiedziała niby do mnie, ale uśmiech był skierowany do Toma. -Siadajcie, pewnie jesteście głodni.
         -Billowi daj większą porcję niż zwykle. Nawet nie wiesz, jak głodzą w tym szpitalu.
         -Co? Nieprawda.
         -Prawda, prawda. Sam widziałem te porcje i pewnie jedzenie nie było za smaczne.
         -Nie narzekałem.
         -Ale gdybyś mógł, to byś pewnie to robił.
Emma oczywiście posłuchała się swojego chłopaka i dała mi większą porcję, niż zazwyczaj.
         -Jesteście w jakieś zmowie, czy co?
         -Nie, Bill. Po prostu się martwimy.
         -Dziękuję, naprawdę -powiedziałem sarkastycznie.
         -My ciebie też kochamy -uśmiechnęła się Emma.
Szczerze, narzekać nie musiałem. Gotować naprawdę potrafiła. I to bardzo dobrze. I mimo, że głody nie byłem, to jej dania były tak dobre, że nie dało się wziąć kolejnej porcji.
         -A tak mi się zdawało, że mówiłeś, że nie jesteś głodny -zaśmiał się po cichu Tom.
         -Zamkniesz się?
         -Dobrze, dobrze -zabijał się dalej. -Przepraszam.
         -Przecież jak chce, to może wziąć dokładkę. Jest wystarczająco dużo, aby wziął jeszcze z pięć dokładek.
         -Nie no, bez przesady. Tyle to nie zjem.
         -Przynajmniej byś przytył -kontynuował dalej swoje żarty.
         -Chyba ci już mówiłem, abyś się zamknął.
         -No przepraszam, Bill. Ale tak się cieszę, że już wróciłeś, że...
         -Nie możesz się powstrzymać i musisz ze mnie żartować, tak?
         -Dokładnie. Nie gniewaj się.
         -Nie gniewam się.
         -Mam nadzieję, bo wiesz...
         -Tak, wiem. Lubisz się nabijać z kogoś, ale nie z siebie.
         -Ale nie zrozum mnie źle.
         -Jezu, Tom, gadasz teraz jak nasza matka. Mówię, że się nie obraziłem. Nic się nie stało -uśmiechnąłem się do niego. -Nie bądź taki spięty, wyluzuj.
         -Ja jestem spięty? Ja? No chyba nie. Jeśli ktoś to jest spięty, to może właśnie ty.
         -Chcesz się kłócić?
         -A może bić?
         -A chcesz?
Wybuchnął śmiechem -Wybacz Bill, ale z tobą bym się nie bił.
         -Niby dlaczego?
         -To tak, jakbym miał się bić z babą.
         -A właśnie mi się przypomniało, jak jeszcze jakiś czas temu mówiłeś, że jestem bardzo silnym facetem. Po względem fizycznym i psychicznym.
Zaniemówił. Było słychać tylko śmiech Emmy, która nie mogła już wytrzymać.
         -I widzisz, Tom? Dlatego zawsze to ja wygrywam -uśmiechnąłem się do niego najszerzej jak tylko potrafiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz